Niedawno z przyjemnością obejrzałem "Gran Torino" i, mając wielką ochotę na jeszcze jeden film z Eastwoodem, ochoczo zabrałem się za "Bez przebaczenia", tym bardziej, że bardzo lubię westerny.
Film jednak nie okazał się tym, na co liczyłem. Najciekawszą postacią był szeryf, "trójka wspaniałych" to raczej grupa snujących po planie facetów, od czasu do czasu wypowiadający jakieś pretensjonalne kwestie. Freeman nie ma nic ciekawego do zagrania, ot, dobra duszka. Wielkim zawodem była też postać Anglika - kontrast między brytyjskim flegmatykiem a narwanym jankesem to coś, co nigdy mi się w filmach nie znudzi, tymczasem jednak ów bohater odegrał rolę na tyle epizodyczną (choć ciekawą), że zastanawiam się, po co w ogóle się pojawił. Muzyka smętna jak cała reszta, nie nastrojowa czy wprawiająca w zadumę, po prostu smętna.
Szkoda.